Pomogła: 32 razy Dołączyła: 22 Wrz 2007 Posty: 7498 Skąd: north
Wysłany: Wto 09 Lis, 2010 Czy nasza armia obroni Polskę?
Tygodnik Przegląd, 14.11.2010 r.
Wytłuszczenia - moje.
Cytat:
Czy nasza armia obroni Polskę?
W polskim wojsku ćwiczenia są rzadko, a sprawdziany i inspekcje jeszcze rzadziej. Listopad jest miesiącem szczególnym. Zaczyna się ogólnonarodową zadumą i wspomnieniem tych, którzy odeszli. Po kolejnych dziesięciu dniach obchodzimy Narodowe Święto Niepodległości. Chciałoby się, aby i ten dzień był okazją do głębszych refleksji, tym razem na temat problemów związanych z naszym niepodległym bytem narodowym. 11 listopada upamiętnia przecież odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r., po 123 latach rozbiorów. W 1795 r. Rosja, Prusy i Austria dokonały ostatniego, trzeciego rozbioru terytorium państwa polskiego i od tego czasu Polska zniknęła z mapy Europy. Od 1772 r. do 1795 r., a więc w ciągu zaledwie 23 lat trzy sąsiednie kraje podzieliły i zakończyły istnienie państwa o wielosetletniej historii, będącego niegdyś potęgą w Europie, któremu, wydawałoby się, nie może zagrozić. Rozdzielono państwo o powierzchni około 733.500 km kw. (ponad dwa razy większej od powierzchni obecnej Polski) i zamieszkane przez ponad 12 min ludzi. Jak na warunki ówczesnej Europy było to duże, a nawet bardzo duże państwo. Odbywało się to za przyzwoleniem wszystkich państw europejskich z wyjątkiem Turcji, która do końca nie uznała rozbiorów. Przyczyn, które spowodowały upadek takiego państwa, było mnóstwo i na ten temat niech się wypowiadają historycy. Dla mnie najważniejszą przyczyną była słabość tego wielkiego państwa oraz słabość i rozkład sił zbrojnych, które nie były w stanie przeciwdziałać dezintegracji terytorialnej kraju.
Taka ocena to nie jest ostatnie osiągnięcie teraźniejszych naukowców, lecz już ludzie niemal współcześni tamtym wydarzeniom niezwykle trafnie oceniali sytuację polityczno-militarną Polski. Uczestnicząc w obchodach święta lub nawet tylko je obserwując, zawsze czuję pewien niedosyt. Uważam bowiem, że skupiamy się wtedy jedynie na wydarzeniach z 1918 r., a za mało, moim zdaniem, analizujemy okres przedrozbiorowy, który doprowadził do utraty niepodległości. Temat ten widocznie jest wyjątkowo drażliwy, gdyż mamy teraz również do czynienia z oznakami słabości państwa i degrengoladą sił zbrojnych. W tym miejscu chciałbym zacytować pruskiego teoretyka wojny, Carla von Clausewitza, klasyka uznawanego i cenionego również w naszej Akademii Obrony Narodowej. Ten generał urodzony w XVIII w. służbę wojskową rozpoczynał w 1792 r., to znaczy w okresie, gdy Polska traciła już niepodległość, gdy proces rozbiorowy trwał w najlepsze. Jego dzieło "O wojnie", którego fragmenty chcę zacytować, zostało opublikowane po śmierci autora, w latach 1832-1837, a więc zaledwie 37 lat po upadku Polski. W cytowane teksty pozwolę sobie wstawić pewne dopiski w nawiasach, aby udowodnić, że chociaż Clausewitz pisał o Polsce XVIII--wiecznej, zawarte w tej charakterystyce myśli i oceny są aktualne również obecnie. W księdze szóstej wspomnianego dzieła Clausewitz pisał: "Żądać jednak, aby utrzymanie jakiegoś państwa było troską tylko sił zewnętrznych (NATO), to doprawdy zbyt wiele". "(...) Czy inne państwa miały temu przeszkadzać (rozbiorom Polski), czy miały one stale warować z dobytym mieczem, aby strzec politycznej świętości granicy polskiej? Byłoby to żądaniem moralnie niemożliwym". Dalej o upadku Polski: "Turcy (obecnie USA albo w 1939 r. Francja i Wielka Brytania) w tym wypadku byli bezwzględnie bardziej zainteresowani niż jakiekolwiek państwo europejskie w utrzymaniu Polski, ale też widzieli, że obrona niezdolnego do oporu stepu byłaby próżnym wysiłkiem".
Clausewitz bezbronnym stepem nazwał zdolności obronne ówczesnej Polski. Przeczytajmy te myśli jeszcze raz, wstawiając słowa zawarte w nawiasach. Czy nie widać analogii do czasów współczesnych? Czy nauczymy się kiedyś wyciągać wnioski z własnych błędów? Czy będziemy mądrzy przed szkodą, a nie po? Musimy, bo wydaje się, że koło historii wykonuje kolejny obrót. Jak ten nasz step broniony jest dzisiaj? Wydaje się, że i obecnie głównie na siły zewnętrzne, na NATO Tak przynajmniej są oceniane propozycje do nowej strategii NATO, opracowane przez MON i MSZ, które mają być przedstawione na listopadowym szczycie sojuszu. Czynione są zabiegi, aby wzmocnić art. 5 gwarantujący solidarną obronę w wypadku ataku.
Ministrowie Klich i Sikorski uważają, że nasze bezpieczeństwo najlepiej umocnimy, biorąc aktywny udział w licznych misjach sojuszu i tym samym wzmocnimy naszą pozycję w NATO. Przy czym uważają, że misja jest równoznaczna z udziałem w wojnie, a to najlepiej przygotuje siły zbrojne do obrony kraju. Zapomina się jednak ciągle o tym, że ani misja w Iraku, ani w Afganistanie to nie wojna w europejskim teatrze działań. Zapomina się, że w tych krajach mamy do czynienia co najwyżej z działaniami przeciwpartyzanckimi, z działaniami quasi-policyjnymi, które niewiele mają wspólnego z operacjami związanymi z obroną terytorium naszego kraju.
Tym, którzy mówią, że tego, czego nasi żołnierze nauczą się w Afganistanie, nie nauczą się na naszych poligonach, należy szybko dopowiedzieć, że tego, czego nasi żołnierze nauczą się na naszych poligonach (jeżeli oczywiście będą na nich intensywnie się szkolić), nigdy się nie nauczą w Afganistanie. W art. 26 naszej konstytucji (w pkt 1) wyraźnie napisano: "Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic". Tym państwem jest Polska, a nie frak czy Afganistan, a argumenty, że w Afganistanie bronimy bezpieczeństwa Polski i jej granic, są w świetle konstytucji mocno naciągane. 12 listopada 2009 r. minister Mich na konferencji prasowej powiedział nawet, że nasz pobyt w Afganistanie to wyraz wdzięczności dla narodu afgańskiego, bo tylko dzięki temu, że mudżahedini tak skutecznie angażowali potencjał militarny ZSRR, nie doszło w 1981 r. do interwencji w Polsce i zduszenia rodzącej się demokracji. Było to niewątpliwie jedno z najoryginalniejszych uzasadnień naszego pobytu w Afganistanie, które wywołuje pytanie, czy politycy faktycznie uważają społeczeństwo za tak nieuświadomione, że pozwalają sobie na wciskanie nam takich teorii, czy problem leży jednak po stronie polityków.
Może więc powinniśmy uważniej przeczytać naszą ustawę zasadniczą, która jest "najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej" (art. 7), aby wypełnić wymóg zapisany w art. 5. "Rzeczpospolita Polska strzeże niepodległości i nienaruszalności swojego terytorium...". Do zrealizowania tego celu potrzebny jest dobrze zorganizowany system obronny państwa, którego najistotniejszym elementem są siły zbrojne.
Czy system obronny państwa jest sprawny i wydolny - to może zweryfikować konkretna sytuacja kryzysowa. Na razie wiemy np., że z przeciwdziałaniem klęskom żywiołowym jest źle. Działamy post factum, a z udzielaniem pomocy w takim momencie są kłopoty. Mamy nieodporne systemy energetyczne - przypomnę blackout w Szczecinie czy na Śląsku. To tylko zagrożenia niemilitarne i całe szczęście, że nie mamy obecnie zagrożeń militarnych, bo tutaj z przeciwdziałaniem byłoby jeszcze gorzej.
Na łamach "Przeglądu" pisałem wiele o radykalnym obniżeniu się zdolności bojowej jednostek Wojska Polskiego, głównie w wyniku nagłego i nieracjonalnego przejścia na pełne uzawodowienie i związanego z tym gwałtownego wzrostu kosztów utrzymania wojska. Wymusza to obecnie znaczną redukcję stanu osobowego armii, a tym samym naruszenie struktur i systemów, braki w obsadzie podstawowego sprzętu bojowego oraz znaczne ograniczenia w szkoleniu wojsk Przede wszystkim nie realizuje się ćwiczeń z wojskami na wyższych szczeblach, a to z kolei powoduje, że młodzi dowódcy (w tym generałowie) nie mają szansy, mimo zapału i entuzjazmu, na zdobycie odpowiedniej wiedzy i doświadczenia. Ponieważ ćwiczenia organizowane są rzadko, a sprawdziany i inspekcje jeszcze rzadziej (o ile w ogóle się odbywają), owi dowódcy, nie zdając sobie sprawy z tego, jak mało wiedzą i umieją, po zakończeniu kadencji obejmują kolejne wyższe stanowiska.
Ostatnio przeprowadzono ćwiczenie "Anakonda 2010", które zakończyło się oczywiście sukcesem, ale trzeba pamiętać, że praktycznie ćwiczyły stosunkowo niewielkie kontyngenty poszczególnych rodzajów sił zbrojnych, niewielu dowódców miało okazję dowodzić w "boju", a następne takie ćwiczenie będzie za kilka lat. Gdy rozmawia się natomiast z ćwiczącymi niższych szczebli, można usłyszeć także opinie, że takich śmiesznych scen jeszcze nigdy nie widzieli, a działania praktyczne były podporządkowane szlifowaniu elementów, które miały być pokazane podczas wizyty VIP--ów, a to z taktyką niewiele miało wspólnego.
Do pełnego obrazu dodajmy jeszcze niski poziom wyszkolenia świeżo przyjętych do służby szeregowych i podoficerów zawodowych, kulejący nabór do Narodowych Sił Rezerwowych, powodujący, że nawet BBN postuluje radykalną zmianę formy i zasad tej służby. Osiągnięto zatem pełne uzawodowienie, ale do profesjonalizmu jeszcze bardzo daleko.
Zamieniono etos służby na układy pracownicze. Armia bardziej przypomina umundurowaną grupę pracowniczą niż gotową do walki regularną formację. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że obecne kierownictwo resortu obrony narodowej i cały rząd nie znają lub nie chcą znać faktycznej sytuacji w Siłach Zbrojnych. To typowe chowanie głowy w piasek. Nie prowadzi się rzetelnych ocen zdolności bojowej jednostek, chociażby takich, które pokazałyby efekty, a więc plusy i minusy profesjonalizacji oraz dałyby podstawy do kalkulacji w zakresie możliwości użycia jednostek w wypadku kryzysu lub wojny.
Patrząc na to wszystko, trudno nie czytać Clausewitza jak współczesnego autora i nie zastanawiać się w ramach listopadowych refleksji, w którym momencie obrotu znajduje się koło historii i ile mamy jeszcze spokojnego czasu.
Piotr Makarewicz
_________________ Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie
ma prawa do przyszłości. J. Piłsudski
_________________ "Przestańmy własną pieścić się boleścią, przestańmy ciągłym lamentem się poić,
Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią, Mężom przystoi w milczeniu się zbroić"
Przyznaję. Najpierw zapoznałem się z nazwiskiem autora tekstu. Potem - nie chciało mi się już czytać tekstu. Po Twoim poście, tekst przeczytałem. I masz rację. Człowiek zaczyna gadać do rzeczy. Ciekawa metamorfoza.
_________________ "Przestańmy własną pieścić się boleścią, przestańmy ciągłym lamentem się poić,
Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią, Mężom przystoi w milczeniu się zbroić"
Wielu przechodzi "taką" transformację po zdjęciu munduru. Przykładów aż nadto. Gorzej, jeśli to pisze człowiek, który miał realny wpływ na zmiany. Ale wolał utrwalać to, co teraz piętnuje. Nagle z niemowy stał się gadułą. Lepiej późno niż wcale. Zam takich, co do tej pory siedzą cicho i klaskają, gdy ich zaprasza się na oficjalne uroczystości. A może coś skapnie z pańskiego stołu.
_________________ Administratorzy i Moderatorzy nie ponoszą odpowiedzialności za opinie wyrażane przez użytkowników NFoW.
Jest broń straszniejsza niż oszczerstwo: to prawda
Nasi żołnierze słusznie szkolą się w Afganistanie. Tyle tylko, że powinni uczyć się od Afgańczyków partyzantki, bo o obronie kraju przez regularne jednostki powinniśmy zapomnieć. Ewentualny przeciwnik może też pokonać Nas ekonomicznie poprzez obietnicę podniesienia etatów, stworzenie dodatkowych struktur dowodzenia oraz utrzymanie przywilejów emerytalnych po przyjęciu kapitulacji. Co więcej, obrona granic jest nieekologiczna, bowiem mogłaby przyczynić się do zniszczeń w obszarach objętych programem Natura 2000.
Dobrze przynajmniej, że stratedzy wynieśli nauczkę z czasów II wojny i tak znacznie rozproszyli nasze wojska, że przeciwnik nie jest w stanie wyeliminować ich precyzyjnymi uderzeniami w pierwszych dniach wojny.
Czy nie lepiej wszystkich służących obecnie w armii przenieść do NSR i rozproszyć wśród ludności cywilnej ?
_________________ Praktycznie jesteśmy przekonani, że w okresie przejściowym nastąpi stosowny ruch kadrowy powodujący że nie będzie przypadków żeby chorążowie zajmowali stanowiska oznaczone etatowo stopniem podoficerskim np. kaprala, plutonowego lub sierżanta
Tak znacznie rozproszyli nasze wojska, że przeciwnik nie jest w stanie wyeliminować ich precyzyjnymi uderzeniami w pierwszych dniach wojny.
Tu się mylisz: jeszcze kilka lat reform i przecinikowi zostaną tylko precyzyjne uderzenia (i to najwyżej kilka, może kilkanaście).
Dzien pierwszy - obie bazy lotnictwa taktycznego wyposazone w F-16, oraz proba wyeliminowania glowy panstwa.
Dzien drugi - mosty na Odrze i Nysie oraz port w Szczecinie, tj. izolacja obszaru dzialan.
Od dnia trzeciego bazy materialowe.
Eliminacja wojsk ladowych przez lotnictwo jednak nie w pierwszych dniach - w pierwszych dniach eliminacja lotnictwa, izolacja, niszczenie logistyki.
_________________ Toast wódczany o postaci dialogu.
Zasłyszane na dniach.
:
- Ruskij wojennyj korabl?
- Do dna!
Pomogła: 32 razy Dołączyła: 22 Wrz 2007 Posty: 7498 Skąd: north
Wysłany: Pią 26 Paź, 2012
Cytat:
Czy Polska się obroni?
George Friedman, związany z amerykańskimi Republikanami założyciel ośrodka analitycznego Stratfor, zaszokował w zeszłym miesiącu Polaków, stwierdzając, że Polska ma się bronić przez trzy miesiące sama. Wywołało to złośliwe komentarze, że przy obecnym stanie naszej armii nie damy rady się bronić dłużej niż przez trzy godziny.
Wątpliwości Amerykanów, czy Polska podejmuje wystarczający wysiłek na rzecz własnego bezpieczeństwa, potwierdził Zbigniew Brzeziński, związany z demokratyczną administracją Baracka Obamy. Brzeziński powiedział, że nasze bezpieczeństwo zależy od tego, czy Polska będzie zdolna do efektywnej i niezależnej samoobrony przez „krótki czas”, potrzebny, aby sojusznicy znajdujący się pod międzynarodową presją opinii publicznej wymogli kolektywną odpowiedź NATO. Niezależnie od tego, czy na wsparcie sojuszników mielibyśmy czekać trzy miesiące, czy „krótki czas”, wypowiedzi Amerykanów podważają założenia Strategii obronności RP z 2009 r., w której według ekspertów nie przewiduje się samodzielnej obrony kraju w razie braku wsparcia ze strony sojuszników.
Plany obrony Polski
Od początku lat 90. amerykańskie plany obrony Polski zakładały, że głównym zagrożeniem dla Polski jest Rosja. Według tych planów celem rosyjskich sił uderzających z terytorium Białorusi miało być zajęcie Warszawy i instalacja nowego rządu polskiego. Choć Polska weszła do NATO w 1999 r., to decyzję o stworzeniu planu obrony naszego kraju podjęto dopiero dziesięć lat później. W odpowiedzi Rosja z Białorusią przeprowadziły we wrześniu 2009 r. największe od końca zimnej wojny gry wojenne pod kryptonimem Zapad-2009. W scenariuszu manewrów Zachód-2009 13-tysięczne wojska rosyjsko-białoruskie, po stłumieniu powstania mniejszości polskiej w Grodnie na Białorusi oraz odparciu wojsk NATO i polskich, przeszły do działań ofensywnych z terytorium Białorusi i obwodu kaliningradzkiego, przeprowadzając m.in. lądowania na brzegach potencjalnego agresora, czyli Polski.
Według depesz ujawnionych przez Wikileaks, NATO miało pod koniec 2010 r. zaakceptować plany obrony Polski i krajów bałtyckich pod kryptonimem „Eagle Guardian” („Strażnik orła”). Zgodnie z tym planem w przypadku agresji na Polskę NATO zamierza rzucić do walki dziewięć dywizji. „Z tego cztery polskie, pozostałe to jednostki krajów zachodnich, wśród nich brytyjskie, niemieckie i amerykańskie. Zostaną przerzucone wszystkimi możliwymi drogami: lądową, kolejową, na pokładach samolotów i morską. Wytypowano już porty, które mają przyjmować duże jednostki desantowe. Wśród polskich najistotniejsze jest Świnoujście” – informowała „Gazeta Wyborcza”.
Jeśli jednak do czasu lądowania aliantów Polska miałaby się bronić sama, to zwraca uwagę złe rozmieszczenie wojsk lądowych na terenie kraju. Niewiele się ono zmieniło od czasów PRL, kiedy to ludowe Wojsko Polskie przygotowywało się razem z Armią Sowiecką do ataku na Zachód. Jak 20 lat temu większość polskich sił, czyli dwie spośród trzech dywizji ogólnowojskowych, znajduje się przy samej granicy z Niemcami: 11. Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej w Żaganiu, 12. Dywizja Zmechanizowana w Szczecinie. W zasadzie między obwodem kaliningradzkim a Warszawą stacjonuje jedynie 16. Pomorska Dywizja Zmechanizowana z dowództwem w Elblągu. W składzie tej dywizji znajdują się jedyne siły zagradzające drogę na Warszawę ze wschodu. 1. Warszawska Brygada Pancerna jest rozmieszczona przy granicy z Ukrainą (Chełm i Zamość) i w Wesołej na przedpolu Warszawy, a tylko jej jedna część składowa w Siedlcach przy granicy z Białorusią. Z oficjalnych danych wynika, że na północny wschód od Warszawy nie stacjonują żadne większe oddziały. Co więcej, Polska, która według planu NATO miała wystawić cztery dywizje, ma ich w zasadzie tylko trzy.
Armia w zapaści
W ciągu 20 lat polska armia zmniejszyła się z 400 tys. do 100 tys. Skala redukcji naszych sił zbrojnych była większa niż u sąsiadów. Według badań dr. Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego, publikowanych w książce „Bezpieczeństwo międzynarodowe. Wymiar militarny”, możliwości mobilizacyjne Polski są jednymi z najniższych w Europie. Rezerwistów przeszkolonych w latach 2005–2010 było tylko 2,3 tys. „Polska, mająca 38,4 mln ludności, byłaby zdolna wystawić dziś ok. 102 tys. żołnierzy, co daje odsetek obywateli mobilizowanych do obrony państwa na wypadek wojny wynoszący zaledwie 0,27” – pisze Żurawski. Niższy wskaźnik mają jedynie Czechy i Luksemburg.
Dziesięciotysięczne Narodowe Siły Rezerwy nie zmieniają tej sytuacji, ponieważ ludzie ci służą do wypełniania etatów w regularnych siłach zbrojnych, opróżnionych przez odchodzących ze służby żołnierzy. W latach 2010–2011 zwolniło się ok. 13 tys. wojskowych. W tym roku odejdzie kolejne 5 tys. Jak zauważa Żurawski, „przy średniej dla państw naszego kręgu cywilizacyjnego wynoszącej 1,66 proc., planowana wojenna wydolność mobilizacyjna Polski jest sześciokrotnie niższa od przeciętnej w tej grupie krajów!”. I tak w Rosji armia liczy ok. 1 mln żołnierzy, ale rezerwy przeszkolonej w latach 2005–2010 jest 2 mln. Przy 140 mln ludności daje to wskaźnik 2,16 proc. (ogółem Rosja ma 20 mln rezerwistów).
Co gorsza, struktura naszych sił zbrojnych jest wręcz groteskowa. Żurawski podkreśla: „Utrzymuje się bowiem przewaga liczebna dowódców (oficerów i podoficerów) nad żołnierzami w stosunku 1,66:1, co miało sens w armii poborowej, gotowej do wchłonięcia rzeszy rezerwistów, nie ma jednak uzasadnienia w wojsku zawodowym o niskiej zdolności mobilizacji dodatkowych sił. Tak więc mamy więcej wodzów niż Indian”. W efekcie decyzji rządu Tuska z 5 sierpnia 2008 r. o rezygnacji z poboru, zamiast armii obronnej zdecydowaliśmy na budowę zawodowej armii ekspedycyjnej. Niemal dokładnie w czasie rosyjskiej inwazji na Gruzję, kiedy stało się jasne, że konflikt zbrojny w Europie jest znów możliwy i kiedy należało powrócić do egzekwowania poboru, rząd Tuska oficjalnie go zniósł i zmniejszył wydatki zbrojeniowe wprowadzone przez PiS.
Dziś nie realizuje się też koncepcji armii ekspedycyjnej. Rząd PO, który strategię obrony kraju oparł na gwarancjach sojuszniczych, jednocześnie demonstracyjnie zerwał solidarność z USA, wycofując polskie wojska z Iraku bez konsultacji z aliantami. Jak uważa Żurawski, „zaczęliśmy budować wojsko ekspedycyjne, jednocześnie informując, że z misji się wycofujemy. Nie wiadomo, po co jest polska armia. Polska, mimo oficjalnie 100-tysięcznej armii, jest w stanie do obrony kraju wystawić ok. 30 tys. żołnierzy liniowych. Taką siłą można bronić niewielkiego obszaru”.
Wielkie zbrojenia
Wobec tych wieloletnich zaniedbań można mieć wątpliwości, czy nawet wielki program zbrojeniowy zaproponowany przez premiera Donalda Tuska w „drugim exposé” sprawi, że Wojsko Polskie zwiększy swoje możliwości obrony i współdziałania z sojusznikami. Tym bardziej że 10 mld zł na zbrojenia w latach 2013–2014 to żadna zmiana. Budżet na rok 2012 zakładał wydatki na modernizację techniczną na poziomie ok. 5,5 mld zł. Znacznie ciekawsza jest natomiast druga podana przez premiera kwota: do 2020 r. wydatki miałyby wynieść 100 mld zł – biorąc pod uwagę średnią roczną, oznaczałoby to dwukrotny wzrost! To największa pozycja w obietnicach inwestycyjnych Tuska szacowanych na 700–800 mld zł.
Wszystko wskazuje na to, że Donald Tusk zdecydował się ustąpić zarówno prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu optującemu za programem modernizacji obrony powietrznej, zwanym szumnie polską tarczą antyrakietową, jak i lobby „pancernemu” w Ministerstwie Obrony Narodowej. Zarówno budowa transporterów opancerzonych lansowana przez MON, jak i prezydencka tarcza antyrakietowa mają być realizowane w Bumarze. Jak sugeruje „Rzeczpospolita”, programy warte kilkanaście miliardów złotych każdy mogą być „opłacaną przez polskiego podatnika »finansową tarczą« chroniącą niewydolny Bumar przed upadkiem”.
Nie wiadomo jednak, czy wyposażenie polskiej armii w nowe śmigłowce, okręty i kołowe transportery Rosomak zwiększy siłę bojową naszych sił zbrojnych. Jak zauważył już w 2009 r. Grzegorz Kwaśniak, ekspert ds. wojskowych, z powodu braku żołnierzy w Wojsku Polskim „nie ma kto jeździć na czołgach i samochodach, a na strzelnicach nie ma kto strzelać. Natomiast dowództwa i sztaby pełne są dowódców wojskowych, którzy produkują tysiące dokumentów”. Dlatego może należałoby rozważyć przywrócenie poboru lub inny sposób na wpuszczenie świeżej krwi do armii wojskowych urzędników, np. przez odtworzenie wojsk obrony terytorialnej. Przydałoby się też przesunąć nasze wojska z granicy zachodniej na wschodnią. Najważniejsze jest jednak zapewnienie zdolności do przyjęcia wsparcia ze strony sojuszników. Żeby odbudować solidarność z Amerykanami, nie potrzeba dziś udziału w dalekich misjach. Wystarczy, żebyśmy zademonstrowali gotowość do obrony własnego kraju.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum